Doszedłem do wniosku, że gdybym miał pieniądze, to chciałbym żyć w świecie jak z teledysków do utworów indie, bez blingu, swagu czy innych badziewi, tylko pić kawę, palić fajki, siedzieć nad morzem i nie robić nic co ma więcej znaczenia albo grać na gitarze w jakiś niezależnych klubach wieczorowych dla studentów czy coś. Nie martwiąc się o codzienność.
Nie poszedłem dzisiaj do pracy, bo miałem umówione spotkanie u lekarza, nic ciekawego, ale stwierdziłem, że jutro również nie pójdę, pojadę nad morze. I kupię gitarę, brakuje mi tego, ostatnią musiałem sprzedać za połowę ceny bo byłem w długach. Życie nie jest kolorowe ostatnimi czasy, chociaż teoretycznie niczego mi nie brakuje, mimo to się niepokoję, o zdrowie, o przyszłość i takie tam. Potrzebuję wakacji, żeby docenić życie, stąd decyzja o morzu jutro. Mieszkam w Walii, Cardiff dokładnie, więc do morza mam relatywnie blisko. Miło.
Brakuje mi trochę ludzi, mam niewielu znajomych w ogóle, większość kontaktów się urwało gdy opuściłem kraj, tutaj znam tylko ludzi z którymi pracuję bądź mieszkam, nie są to ludzie mojego pokroju niestety i ciężko nawiązywać w ten sposób znajomości. Jakoś sobie poradzę, muszę. Nie mówiąc już nawet o seksie, pożegnałem go kilkanaście miesięcy temu. Nie jestem z tego dumny, ale, czy go potrzebuje ? Nie do końca, da radę bez niego żyć, ale stanowiłoby to bardzo miły dodatek do nudnego życia. Szkoda.
A tego słucham teraz "on repeat"